Berlin Calling

„Nocna podróż z duchami: Berlin Calling“ (Część 1 – Neonowe odbicia i widma w taksówce Staśka)
Deszcz smaga ulice Berlina. Neony drgają na mokrym asfalcie, odbijając się w kałużach jak migoczące znaki z innego wymiaru. W taksówce Staśka, polskiego emigranta, leci cicho song Davida Bowiego „We are the heroes just for one day“, silnik mruczy równym rytmem, a wycieraczki walczą z kroplami na przedniej szybie.
To miała być zwykła nocna zmiana. Ale kiedy spojrzał w bok, na siedzeniu pasażera siedział już ktoś, kto tam wcześniej nie był.
Travis Bickle, nowojorski taksówkarz? Do jasnego pioruna, to przecież Robert De Niro we własnej osobie.
W czarnej kurtce, z nieprzeniknionym spojrzeniem, przygląda się ulicom Berlina jak obcemu miastu, które ocenia, ale którego nie rozumie.
„You talkin’ to me?” – pyta, mrużąc oczy, jakby Stasiek był tylko kolejnym przechodniem w jego nocnym koszmarze. Stasiek nie reaguje. Nie jest w nastroju na amerykańskie smalltalkie.
Zamiast tego wciska gaz i jego stary Daimler pruje w deszczowy mrok.
Schöneberg – kiedy duchy chcą jechać
Gdzieś w cieniu latarni czeka już następny pasażer. Z tłumu neonowych odbić wyłania się postać w długim płaszczu. David Bowie. Nie pyta, nie czeka na zaproszenie. Po prostu wsiada.
„Jedź na Schönebergu” do „Neues Ufer“ – mówi cicho, jakby chciał do domu, odpocząć.
Stasiek zerka w lusterko.
David Bowie patrzy przez okno, ale nie widzi tego samego miasta.
Kafka – Berlin to sen, z którego się nie budzisz
Schöneberg. Latarnie rzucają blade światło na mokry bruk. W tym świetle majaczy kolejny cień. Franz Kafka stoi na krawężniku, jakby nie był pewien, czy ma wskoczyć pod auto czy nim jechać. Ale w końcu macha ręką. Stasiek hamuje. Kafka otwiera drzwi i wsiada
„Berlin to koszmar z którego się nie budzisz” – mówi cicho.
Stasiek marszczy brwi.
„Co za brednie…” – mamrocze pod nosem. Ten Czech ma chyba mentalną masturbację.
Ale noc się dopiero zaczyna.
Berlińskie zjawy
Taksówka mknie przez ciemne ulice, a kolejne zjawy wsiadają i znikają w cieniu siedzeń…
…Wilhelm Reich – jego oczy błyszczą gorączkowo. „Berlin pulsuje energią, której nie rozumiecie.”
…Bertolt Brecht – ironiczny uśmiech. „Kapitalizm to największy teatr, a wy jesteście tylko statystami.”
…Werner Heisenberg – wzrusza ramionami. „Nic tu nie jest pewne, nawet granice między tym, co było, i tym, co będzie.”
….Magnus Hirschfeld – poprawia okulary. „Walczyłem o tożsamość, ale Berlin zawsze ją rozdrapuje.”
Stasiek patrzy na nich jak by już nic go więcej nie dziwiło.
Ostatni dźwięk
Noc się kończy, latarnie gasną, bramy do metra otwierają się. Stary Mercedes Staśka zwalnia. Gdy spogląda w lusterko – tylna kanapa jest pusta. Od tego jeżdżenia po nocy mam już halucynacje, myśli.
W tyle głowy buczy mu echo piosenki Bowiego „We are the herose just for one day“
Nocne echo cichnie.
Berlin zaczyna huczeć dniem.
„Nocna podróż z duchami: Berlin Calling“ (Część 2)
Polski taksówkarz Stasiek rzuca spojrzenie w lusterko wsteczne. Jego pasażerowie to duchy – albo t ylko wspomnienia, których Berlin nie chce wypuścić. Deszcz monotonnie bębni w przednią szybę.
Mercedes W 180 sunie przez serce miasta, a głosy z tylnej kanapy mieszają się ze sobą jak echo dawnych rozmów.
Nieokreśloność miasta
Heinz von Foerster uśmiecha się lekko, jakby znał sekret, którego inni nie rozumieją.
„Kto obserwuje Berlin, ten go zmienia” – mruczy.
„Więc ja byłem jego nieokreślonością” – odpowiada Heisenberg, tonem pewnym jak równanie fizyczne.
„Tu nigdy nie było jasne, co było, a co mogło być.”
Kafka kiwa głową.
„Miasto jak sen. A snów nie da się obliczyć, panie Heisenberg.”
Marlene Dietrich i sztuka znikania
Nagle z ciemności dobiega głos.
„Berlin potrafi się dobrze policzyć – albo o sobie zapomnieć.”
Mężczyźni odwracają się.
Marlene Dietrich siedzi na tylnym siedzeniu Mercedesa.
Elegancka, z papierosem w dłoni, uśmiecha się tak, jakby zaraz miała wejść na scenę w Hollywood.
„Odeszłam, zanim zdążyli mnie wygnać.”
„Hollywood?” – pyta Bowie.
„Tak, ale i ta przeklęta rozsądność. Berlin mi nigdy nie wybaczył.”
Stasiek zerka w lusterko.
„Ale wróciłaś. Przynajmniej na cmentarz.”
Marlene wypuszcza dym, jakby właśnie zniknęła w swojej własnej opowieści.
„Ironia, prawda? Przez dekady bez ojczyzny – a potem nagle chcą mnie pochować.”
Kafka uśmiecha się półgębkiem.
„Typowe dla tego miejsca.”
Jesse Owens i niespełnione upokorzenie
Na kolejnym skrzyżowaniu, w cieniu ulicznej latarni, czeka Jesse Owens.
Drzwi Mercedesa W 180 otwierają się same.
„Dokąd jedziemy?” – pyta Stasiek.
„Rok 1936.”
„Na igrzyska?” – odzywa się Travis Bickle, który dotąd mówił tylko do swojego odbicia w szybie.
„Tak. Ale nie dla Hitlera – tylko dla tych, którzy myśleli, że będę się bał.”
„I co? Bałeś się?”
Owens kręci głową.
„Nie. Berlin był moją widownią. Ludzie wiwatowali, a ich wódz udawał, że mnie nie widzi.”
Bowie kręci głową z rezygnacją.
„Berlin kocha outsiderów.”
„Tak, ale szybko o nich zapomina” – mruczy Marlene, gasząc papierosa na niewidzialnej popielniczce.
Ostatni przystanek
Mercedes W 180 sunie przez Kreuzberg, mijając kluby, w których teraźniejszość rozpływa się w dymie i muzyce.
Kafka patrzy przez szybę.
„Dokąd tak naprawdę jedzie to taxi?”
Stasiek czuje, jak dłonie same zaciskają się na drewnianej kierownicy.
„W przyszłość” – szepcze.
David Bowie uśmiecha się tajemniczo.
„No to zróbmy jeszcze jedno okrążenie.”
Silnik Mercedesa mruczy niskim tonem.
Berlin nie śpi.
Berlin śni dalej.
„Nocna podróż z duchami: Berlin Calling“ (Część 3 – Esplanade, Columbo i Nick Cave w Berlinie ‘87)
Jest rok 1987.
Berlin jest jak rozdarte zdjęcie – dwóch miast, które powinny być jednym, ale które dzieli betonowy mur i zimnowojenny chłód.
Silnik Mercedesa W 180 mruczy niskim tonem, gdy Stasiek podjeżdża na Potsdamer Platz.
Tyle tu miejsca – a nie ma tu nic.
Ruina Hotelu Esplanade stoi jak duch starego Berlina – samotna, otoczona murem, milcząca.
Jeszcze kilka dekad temu balowała tu śmietanka miasta, teraz wygląda jak dekoracja do filmu o końcu świata.
Ale w Berlinie nic nie jest martwe na zawsze.

Przy budce z Currywurst ktoś właśnie zamawia coś na ciepło.
Postać w znoszonym prochowcu, z wiecznie zmierzwionymi włosami i cygarem w dłoni.
Peter Falk.
Porucznik Columbo we własnej osobie.
Columbo, Wim Wenders i Niebo nad Berlinem
Stasiek gasi silnik. Peter Falk odwraca się i patrzy na niego.
„Wiesz, mój przyjacielu…” – mówi z uśmiechem.
„To miasto to jeden wielki film.”
Stasiek kiwa głową.
Wie o tym.
Falk gryzie kawałek Currywurst, a jego oczy błyszczą jak u kogoś, kto wie więcej, niż mówi.
„Teraz gram w filmie.”
„U Wendersa?” – dopytuje Stasiek.
„Tak, ‘Niebo nad Berlinem’.”
Stasiek zna ten film.
Historia o aniołach, które patrzą na Berlin z wysokości, widzą ludzkie życie, ale nie mogą w nim uczestniczyć.
„Kim jesteś w tym filmie?” – pyta.
„Gram siebie. Albo może ducha. Jak wszyscy tutaj.” – Falk się śmieje i wyciera dłonie w papierowy ręcznik.
Nick Cave w Esplanade
Z wnętrza ruiny hotelu Esplanade dobiega muzyka.
Głęboki, brudny dźwięk fortepianu, a potem głos – mroczny, chropowaty, hipnotyczny.
Nick Cave.
W Esplanade jest koncert.
Nie wiadomo, kto go organizuje, ani kto kupił bilety.
Ale w Berlinie rzeczy dzieją się nawet wtedy, gdy nie powinny.
Peter Falk zerka w stronę hotelu i mruży oczy.
„Słyszysz?” – mówi.
„To Berlin – miasto dla tych, którzy nie pasują nigdzie indziej.”
Stasiek zamyka oczy na moment.
Jest rok 1987, wokół betonowy mur, świat jest podzielony, ale w tym mieście coś nadal oddycha pod powierzchnią.
Muzyka Cave’a płynie w deszczową noc.
Berlin śni.
„Nocna podróż z duchami: Berlin Calling“ (Część 4 – Anioł Cassiel i metafizyka w drodze do Siegessäule)
Berlin, rok 1987.
Deszcz wciąż bębni o dach Mercedesa W 180. Noc jest gęsta jak mgła unosząca się nad Szprewą. Berlin nie śpi, Berlin czuwa.
Stasiek zapala papierosa i wypuszcza dym przez okno. To była dziwna noc. Duchy, Peter Falk, Nick Cave w ruinach Esplanade.
„Nocna podróż z duchami: Berlin Calling“ (Część 4 – Anioł Cassiel i metafizyka w drodze do Siegessäule)

Czy mógłby się jeszcze zdziwić?
Drzwi taksówki otwierają się bezszelestnie.
Na tylne siedzenie wsiada Cassiel.
Anioł z filmu Wima Wendersa „Niebo nad Berlinem”.
Nie mówi nic. Po prostu siedzi.
Jego twarz jest spokojna, oczy przenikliwe. Jest tu i jednocześnie jakby poza wszystkim.
„Dokąd?” – pyta Stasiek, strzepując popiół z papierosa.
„Do Siegessäule.”
Stasiek rusza, silnik starego Mercedesa mruczy nisko, jakby i on wiedział, że wiezie coś, czego nie powinien rozumieć.
Metafizyka w drodze przez Berlin
Cassiel patrzy przez okno. Widzi ulice, ludzi, światła neonów, ale widzi też więcej – całe warstwy rzeczywistości, których Stasiek nawet nie jest w stanie pojąć.
„Jak to jest, być aniołem?” – rzuca Stasiek.
„To jak patrzeć, ale nie dotykać. Widzieć, ale nie zmieniać.”
„I co, nie możesz nic zrobić?”
Cassiel odwraca głowę w stronę kierowcy.
„Mogę patrzeć. Być świadkiem. Słuchać myśli ludzi, kiedy są sami.”
„To jak radio, co gra w nieskończoność?”
Anioł uśmiecha się lekko.
„Coś w tym stylu. Ale tu, w Berlinie, myśli ludzi są jak wiersze. Surowe, brudne, ale prawdziwe.”
Mercedes przejeżdża przez Tiergarten.
Latarnie rzucają blade światło na mokry asfalt.
„Widziałeś Boga?”
Stasiek nagle zaciąga się głęboko. Patrzy w lusterko wsteczne.
„A Boga widziałeś?”
Cassiel nie odpowiada od razu. Patrzy przed siebie.
„Bóg to cisza.”
„Czyli co? Nie ma go?”
Cassiel zamyka oczy. „Nie wiem. Ale wiem, że ludzie widzą Boga w innych ludziach. Czasem w miłości. Czasem w muzyce. Czasem w samotności.”
Stasiek nie wie, co powiedzieć.
Mercedes zwalnia. Siegessäule majaczy w deszczu.
Cassiel wychodzi z samochodu.
Staje pod kolumną, przypatrując się złotej Victorii.
Stasiek patrzy na niego jeszcze chwilę.
Czy to był naprawdę anioł?
Czy może tylko jeszcze jedno berlińskie widmo?
Silnik mruczy.
Noc trwa dalej.
„Nocna podróż z duchami: Berlin Calling“ (Część 5 – Albert Speer i cienie Germanii)
Berlin, rok 1987.
Deszcz ustał, ale miasto wciąż paruje wilgocią. Latarnie rzucają blade światło na puste ulice, a Mercedes W 180 sunie przez noc jak samotna łódź na rzece czasu.
Stasiek pali kolejnego papierosa, gdy drzwi taksówki otwierają się ciężko, jakby coś je przytrzymywało.
Na tylne siedzenie wsiada mężczyzna w ciemnym płaszczu. Twarz zniszczona, ale dumna. Oczy przyzwyczajone do wielkich planów.
Albert Speer.
Architekt III Rzeszy. Człowiek, który miał zbudować Germanię – miasto, które nigdy nie powstało.
„Dokąd?” – pyta Stasiek, choć już przeczuwa odpowiedź.
„Do więzienia w Spandau.”
Mercedes rusza.
Widmo Germanii
Przejeżdżają przez Berlin, który nie jest tym Berlinem, który Speer chciał stworzyć.
Miasto jest chaotyczne, pocięte murem, pełne ruin, punków, nocnych wędrowców i artystów.
„Nic nie wyszło panu z tej Germanii.”
Speer uśmiecha się półgębkiem.
„Nie pierwszy raz mi to ktoś mówi.”
Mijają Ambasadę Szwajcarii.
Jedyny budynek w Berlinie, który naprawdę został zaprojektowany przez Speera i przetrwał wojnę.
Stasiek zerka na niego w lusterku.
„Ironia losu. Tyle chciał pan zbudować, a przetrwał tylko ten kawałek muru.”
Speer patrzy przez szybę, ale nie wygląda, jakby go to dziwiło.
„Berlin nigdy nie należał do architektów.” – mówi cicho.
„Berlin to miasto, które zawsze buduje się samo.”
Więzienie w Spandau – pułapka historii
Im bliżej Spandau, tym bardziej Speer sprawia wrażenie kogoś, kto nie chce tam wrócić.
„Nie ma pan ochoty na inną trasę?” – rzuca Stasiek.
Speer nie odpowiada.
Wie, że nie ma innej trasy.
Berlin nie zapomina.

W końcu Mercedes zatrzymuje się przed ogrodzonym kompleksem więziennym.
Speer przez chwilę patrzy na bramę.
Potem zerka na Staśka.
„Widzisz, kierowco… architekci mogą budować więzienia. Ale czasem to oni kończą w środku.”
Wysiada, nie zamykając za sobą drzwi.
Stasiek nie czeka, aż zniknie.
Wciska gaz i Mercedes odjeżdża w noc.
Berlin znów milczy.
„Nocna podróż z duchami: Berlin Calling“ (Część 6 – Søren Kierkegaard i wybór, którego nie ma)
Ale na tylnej kanapie wciąż unosi się cień człowieka, który chciał zbudować imperium – a skończył jako jego więzień.
Berlin, rok 1987. Miasto jest ciche, jakby zbierało siły przed kolejnym porankiem. Deszcz zniknął, ale ulice nadal błyszczą mokrym blaskiem latarni.Mercedes W 180 sunie przez noc, a Stasiek czuje, że coś w powietrzu się zmieniło.

Drzwi otwierają się z lekkim oporem.
Na tylne siedzenie wsiada mężczyzna w ciemnym płaszczu. Twarz znużona, ale oczy pełne ognia.
Søren Kierkegaard.
Filozof wyboru, paradoksu i niepewności.
„Dokąd?” – pyta Stasiek, choć ma wrażenie, że kierunek już został wyznaczony.
„Do domu. Gendarmenmarkt, róg Jägerstraße.”
Silnik Mercedesa mruczy, gdy taksówka rusza.
Filozofia w ruchu
Kierkegaard patrzy przez szybę, ale nie wygląda, jakby naprawdę widział Berlin.
„Ciekawe, że wciąż nazywamy to miastem.”
Stasiek zaciąga się papierosem.
„A czym niby jest?”
„Labiryntem.”
„W labiryncie zawsze jest wyjście.”
Filozof się uśmiecha.
„Tylko jeśli wiesz, że istnieje.”
Albo–albo
Stasiek mija Friedrichstraße.
Berlin wygląda, jakby sam nie wiedział, czym chce być.
„Co by pan zrobił, gdyby musiał pan wybrać między dwiema rzeczami, które są równie złe?”
Kierkegaard odwraca się na siedzeniu.
„Wybór nie polega na tym, żeby znaleźć dobrą opcję. Wybór polega na tym, żeby w ogóle wybrać.”
Stasiek przez chwilę milczy.
W lusterku widzi jego spojrzenie – jakby pytało więcej, niż mówiło.
„A co, jeśli nie wybiorę?”
„To też wybór.”
Dom, który nie jest domem
Mercedes skręca w Jägerstraße.
Przed nimi kamienica na rogu Gendarmenmarkt.
Stasiek zatrzymuje taksówkę.
Filozof patrzy na budynek, ale nie wysiada.
„To naprawdę dom?” – pyta w końcu.
„To adres.”
„A dom?”
Kierkegaard uśmiecha się.
„Dom jest tam, gdzie rozumiesz swój wybór.”
Wysiada, ale zanim zamyka drzwi, odwraca się jeszcze raz.
„Nie ufaj miastu, które nie potrafi się zdecydować, kim chce być.”
Stasiek odpala silnik.
Mercedes wtapia się w noc.
Berlin nadal szuka swojego wyboru.
Tak jak wszyscy, którzy przez niego przejeżdżają.
„Nocna podróż z duchami: Berlin Calling“ (Część 7 – Erich Kästner i skradziona przeszłość)
Berlin, rok 1987.
Noc jest gęsta jak dym w starych kawiarniach. Mercedes W 180 toczy się przez mokre ulice, światła neonów odbijają się w kałużach, miasto oddycha swoimi historiami.
Stasiek gasi niedopałek i wciska pedał gazu, gdy nagle ktoś wybiega prosto na drogę!
Pisk opon.
Szarpnięcie kierownicy.
Mercedes zatrzymuje się tuż przed postacią w płaszczu, kapeluszu, z cienką teczką pod pachą.
Erich Kästner.
Patrzy na Staśka zza okrągłych okularów i zaczyna nerwowo gestykulować.
Romanisches Café – zgubiony portfel i ślad do Emila i detektywów
„To skandal!” – mówi podenerwowany Kästner, wyciągając ręce w stronę nieba.
„Właśnie w Romanisches Café ktoś ukradł mi portfel!”
Stasiek opiera rękę na kierownicy. „No to pech.”
„Pech?!” – oburza się Kästner. „To nie był zwykły portfel, tam była cała przeszłość Berlina!”
Stasiek patrzy na niego z półuśmiechem. „Zawsze można zawołać Emila i detektywów, co nie?”
Kästner przerywa swoją tiradę, marszczy brwi, po czym śmieje się cicho.
„Dotknąłeś sedna, kierowco. Może rzeczywiście pora ich wezwać.”
Berlin dawniej i dziś
Taksówka rusza w stronę Kudammu, mijając miejsca, których już nie ma.
„Kiedyś tutaj tętniło życie” – mówi Kästner, patrząc przez szybę.
„Kawiarnie, pisarze, artyści, skandale. A teraz? Same ruiny wspomnień.”
Stasiek wzrusza ramionami. „Berlin zawsze coś burzy.”
„Tak, ale pytanie brzmi – czy zawsze coś buduje?”
Przejeżdżają obok zachowanych resztek Romanisches Café, legendarnego miejsca spotkań berlińskiej bohemy, zanim zbombardowały je alianckie naloty.
Kästner patrzy na to miejsce jak na duchy dawnej epoki.
„I pomyśleć, że kiedyś w tym mieście pisałem o chłopcach ścigających złodzieja portfela. A teraz to ja jestem tym chłopcem.”
Ostatnia wskazówka
Taksówka zatrzymuje się na czerwonym świetle.
„No i co teraz?” – pyta Stasiek.
Kästner zamyśla się, po czym uśmiecha lekko.
„Myślę, że wiem, kto ma mój portfel.”
„Kto?”
„Berlin.”
Światło zmienia się na zielone.
Mercedes toczy się dalej w noc, gdzie może nadal czeka Emil i jego detektywi.
„Nocna podróż z duchami: Berlin Calling“ (Część 8 – Liza Minnelli i powrót do Kit Kat Club)
Berlin, rok 1987.
Noc pachnie deszczem i dymem papierosowym. Mercedes W 180 sunie po mokrym asfalcie, światła neonów odbijają się w szybach, a miasto pulsuje muzyką, której nie widać, ale czuć ją w powietrzu.
Stasiek zerka w lusterko. Duchy Berlina nigdy nie śpią. Drzwi taksówki otwierają się z gracją, jak kurtyna w kabarecie. Na tylne siedzenie wsiada Liza Minnelli.

Nie ta z Hollywood. Nie ta ze scen Broadwayu. Ta, która wciąż żyje w Kit Kat Clubie.
„Guten Abend, darling!” – rzuca z uśmiechem, poprawiając kapelusz i przeciągając się jak kot.
„Dokąd, gnädige Frau?“ – mruczy Stasiek, zaciągając się papierosem.
„Kit Kat Club, oczywiście!”
Stasiek unosi brew. „Ale on już nie istnieje.”
Liza się śmieje. „Kochanie, w Berlinie nic nie znika naprawdę.“
Berlin kabaretowy – między iluzją a rzeczywistością
Mercedes toczy się przez noc, mijając budynki, które kiedyś tętniły życiem kabaretowym. Przejeżdżają obok Friedrichstraße, gdzie w latach 20. błyszczały sceny, rewiowe tancerki tańczyły charlestona, a gin lał się strumieniami.
„Berlin był kiedyś wielką sceną, wiesz?” – mówi Liza, patrząc przez szybę.
„A teraz?”
„Teraz to samo miasto, tylko w innym przebraniu.”
Stasiek mruży oczy.
„To chyba jak z tobą, co? Jesteś Liza, ale i Sally Bowles. Nie wiesz, kim jesteś bardziej.”
Liza śmieje się perliście.
„Kochanie, życie to kabaret. Nieważne, kim jesteś – liczy się, jak grasz swoją rolę.”
Kit Kat Club – tam, gdzie Berlin nigdy się nie kończy
W końcu Mercedes zatrzymuje się przed starym budynkiem.
„To tutaj?” – pyta Stasiek, patrząc na ciemną fasadę, która wydaje się szeptać wspomnienia dawnych nocy.
Liza nie odpowiada od razu.
Patrzy na drzwi, które wyglądają, jakby prowadziły do innego wymiaru.
„Kit Kat Club to nie miejsce. To stan umysłu.”
„A więc? Wchodzisz?”
Liza odwraca się do Staśka, jej oczy błyszczą jak reflektory na scenie.
„Słuchaj, darling – w Berlinie nigdy nie wiesz, kiedy kończy się spektakl.”
Drzwi trzaskają.
Stasiek patrzy przez szybę. Ale jej już tam nie ma.
Na tylnej kanapie wciąż czuć zapach perfum i papierosów.
A w radiu właśnie zaczyna się melodia:
„Maybe this time… I’ll be lucky… Maybe this time… He’ll stay…”
Stasiek rusza dalej.
Berlin śni.
„Nocna podróż z duchami: Berlin Calling“ (Część 9 – Willy Brandt i pokuta w Warszawie)
Berlin, rok 1987.
Noc jest cicha, ale miasto wciąż szepcze historiami.
Deszcz dawno już ustał, ale w powietrzu wciąż unosi się wilgoć. Mercedes W 180 toczy się po pustych ulicach Berlina Zachodniego, światła neonów odbijają się w szybach, a miasto pulsuje podskórnym rytmem wspomnień.
Stasiek przeciera zmęczone oczy.
Miał już tej nocy do czynienia z duchami, aniołami, poetami i filozofami. Czy coś mogło go jeszcze zaskoczyć?
Drzwi taksówki otwierają się spokojnie, bez pośpiechu.
Na tylne siedzenie wsiada Willy Brandt.
Były kanclerz RFN. Człowiek, który próbował pojednać to, co zdawało się nie do pogodzenia.
Jego twarz jest zamyślona, oczy wbite gdzieś poza okno.
Jakby nie był do końca tu – jakby wciąż myślami był gdzieś indziej.
„Dokąd?” – pyta Stasiek, zapalając papierosa.
Brandt uśmiecha się słabo.
„Na przejażdżkę. Do miasta, które nie jest już tym, czym było.”
Mercedes rusza w noc.
Gest, który nie był planowany
Jadą przez Tiergarten, potem w stronę Bramy Brandenburskiej.
W pewnym momencie Brandt odzywa się cicho:
„Pewnie słyszałeś, jak uklęknąłem w Warszawie.”
Stasiek zerka w lusterko.
„Kto nie słyszał?”
Brandt przytakuje, ale jego spojrzenie pozostaje dalekie.
„Nikt tego nie zaplanował. Nikt tego ode mnie nie oczekiwał. Nawet ja sam.”
„To dlaczego?”
Brandt zamyśla się przez chwilę.
„Bo w tamtym momencie nie było nic do powiedzenia.”
Warszawa 1970
„Był grudzień.”
Jadą teraz obok Ambasady Polski, mijając budynki, w których podejmowano decyzje, które na zawsze zmieniły Europę.
„Padał śnieg. Szliśmy pod Pomnik Bohaterów Getta. A ja czułem, że każda moja myśl jest niewystarczająca.”
Stasiek milczy. Nie chce przerywać.

„Stałem tam i wiedziałem, że nie wystarczą żadne słowa. Że wszystko, co mogłem zrobić, to oddać hołd. Nie jako kanclerz, ale jako człowiek.”
Brandt patrzy w przestrzeń, ale jego myśli są w Warszawie.
„I wtedy… uklęknąłem.”
Mercedes przejeżdża przez ciemne ulice Berlina, ale dla Brandta tej nocy wciąż pada śnieg, wciąż jest w Warszawie.
„Co się wtedy czuło?”
Stasiek zaciąga się dymem i pyta ostrożnie:
„A co pan wtedy czuł?”
Brandt uśmiecha się smutno.
„Nic. I wszystko.”
„W sensie?”
„Nie klęknąłem dla polityki. Nie klęknąłem dla kamer.”
„Klęknąłem, bo to było jedyne, co mogłem zrobić.”
„I co było potem?”
Brandt przymykając oczy, opiera się o siedzenie.
„Potem? Potem wstałem. I nic już nie było takie samo.”
Noc się kończy, ale historia nie znika
Stasiek zatrzymuje się na czerwonym świetle.
Patrzy na Brandta – ale widzi człowieka, który niesie na barkach całą historię Europy.
Światło zmienia się na zielone.
Mercedes toczy się dalej w noc.
Berlin pamięta.
Warszawa pamięta.
Historia nie znika.
„Nocna podróż z duchami: Berlin Calling“ (Część 10 – Czesław Niemen i dziwny jest ten świat)
Berlin Zachodni, rok 1987.
Noc pulsuje światłem neonów, ulicami przemykają cienie ludzi, których nikt nie zna, a może których nikt nie chce poznać.
Mercedes W 180 cicho mruczy, sunąc przez mokry asfalt. Stasiek jest już zmęczony. Za dużo duchów, za dużo filozofii, za dużo historii przyklejonej do murów tego miasta.
Ale tej nocy Berlin wciąż miał coś do powiedzenia.
Drzwi taksówki otwierają się powoli.
Na tylne siedzenie wsiada Czesław Niemen.
W czarnym płaszczu, z długimi włosami, jego oczy lśnią w świetle latarni, jakby widział więcej, niż powinien.
„Dokąd?” – pyta Stasiek, odpalając kolejnego papierosa.
Niemen uśmiecha się lekko.
„Na koncert. Występuję dziś w Berlinie Zachodnim.”
Mercedes rusza.
„Dziwny jest ten świat“ – hymn, który nie umiera
Jadą przez Kreuzberg, w stronę sali koncertowej.
Deszcz zaczyna znowu padać, krople bębnią o dach samochodu jak cicha perkusja.
Stasiek zerka w lusterko wsteczne.
„Wiesz, panie Czesławie… Mam swój ulubiony numer.”
Niemen patrzy na niego z zaciekawieniem.
„No to mów, człowieku.”
Stasiek wciąga dym do płuc i wypuszcza go powoli.
„Dziwny jest ten świat.”
Na moment w taksówce zapada cisza.
Berlin miga światłami, przechodnie skrywają się pod parasolami, a mur, którego nikt nie chciał, wciąż dzieli miasto na pół.
„Dziwny był ten świat, kiedy to napisałeś. I wcale się nie zrobił mniej dziwny.”
Niemen kiwa głową, jakby to było oczywiste.
„Bo to nie jest piosenka o czasie. To jest piosenka o człowieku.”
Stasiek zamyśla się, wpatrując się w drogę przed sobą.
„To znaczy, że ludzie się nie zmieniają?”
Niemen uśmiecha się lekko, patrząc na światła Berlina.
„Nie zmieniają. Ale czasem na chwilę potrafią się obudzić.”
Berlin, który nie śpi
Taksówka zatrzymuje się pod salą koncertową.
Za drzwiami widać ludzi, którzy przyszli posłuchać czegoś prawdziwego, czegoś, co Berlin rozumie – muzyki, która mówi o rzeczach, których nie da się powiedzieć wprost.
Niemen spogląda na Staśka.
„Wchodzisz?”
Stasiek waha się przez chwilę, ale potem kręci głową.
„Ktoś musi jechać dalej. Wiesz, Berlin nigdy nie śpi.”
Niemen wysiada, poprawia płaszcz i znika wśród ludzi.
A Stasiek odjeżdża.